Artykuły i Reportaże

Po drugiej stronie lustra – z życia żony planszówkoholika

Po drugiej stronie lustra

autorka: Marzena Struś

Drodzy planszówkowi maniacy… wchodzicie na bloga o grach planszowych, czytacie opinie innych graczy, udzielacie się, bądź tylko obserwujecie forum na facebooku. Czy ktokolwiek z Was zastanawiał się nad tym jak Wasze hobby odbierane jest z drugiej strony? Jak postrzegają Was Wasi przyjaciele, żona/mąż, rodzice? Jak Wasze ukochane gry wpływają na życie całej rodziny i relacje w niej panujące?

Jestem żoną planszówkowego świra – w pozytywnym znaczeniu oczywiście. Po drugiej stronie powstającej recenzji są ludzie, którzy rozgrywają mnóstwo partii, aby mój małżonek mógł Wam napisać o niej jak najwięcej. Wcieleni do drużyny są także nasi przyjaciele – Ci bliżsi, jak i Ci „typowo” od planszówek. Chciałam Wam przedstawić kilka faktów i sytuacji z naszego życia, w których zapewne wielu z Was znajdzie odbicie samych siebie…

Wspólne spędzanie czasu

A więc zacznijmy od tematu spędzania czasu przy grach planszowych w gronie przyjaciół. Nabiera ono nowego znaczenia – nie trzeba już szukać pretekstu do spotkania, na siłę wymyślać zajęć, chrupać przystawek gdy tematy do rozmów, z czasem, się kończą. Między te wszystkie czynności mój mąż wplata planszówki. Przed przyjściem przyjaciół planuje dość szczegółowo w co zagrać – wszystko w zależności od stopnia zaawansowania graczy. Ja natomiast zajmuję się stroną kulinarną, żeby jednak gość miał co włożyć do ust i by w domu było czysto… No właśnie. Tutaj pojawia się problem – związek partnerski nie polega na tym, że żona szykuje wszystko, a współmałżonek czeka na gotowe. Niestety gdy żyje się pod jednym dachem z planszówkowym maniakiem, czasem zapomina on o przyziemnych sprawach – gotowanie? Sprzątanie? Wyjście z psem? Nieeee.

Kochanie! Wiem! Czy oni kiedykolwiek w coś grali? Wsiąść do Pociągu będzie idealne! Mam nadzieję, że się wkręcą, to będziemy mogli pokazać im inne gry, ale na początek coś łatwego!”

I tak też od czasu do czasu dochodzi do spięć ponieważ, mimo że wspieram mojego męża w jego hobby to denerwuje mnie, że często gry planszowe są na pierwszym miejscu…

żona planszówkoholika
Z prywatnego archiwum – nasza kolekcja

Ale zacząć trzeba od początku…

Kto kogo wkręcił w planszówki? Odpowiedź nie jest tak oczywista jak Wam się wydaje. To ja pokazałam mężowi gry planszowe – zaczęliśmy od Ticket to Ride, a że obojgu nam bardzo się spodobało, to pokazaliśmy grę najbliższemu przyjacielowi i tak to się potoczyło. Początkowo tylko Wsiąść do Pociągu z racji skromnego, studenckiego budżetu… to było 5 lat temu. Z czasem zaczęły dochodzić nowe pozycje – z reguły otrzymane w ramach prezentu bożonarodzeniowego bądź urodzinowego. Kolekcja niepostrzeżenie się rozrastała, mąż niepostrzeżenie zakochiwał się coraz bardziej w grach planszowych. A ja w tym wszystkim zostałam w jednym miejscu – gry planszowe to cudowna forma spędzania czasu, można kupić od czasu do czasu jakąś nową pozycję, ale żeby aż tak się to spodobało, że w inny sposób nie mogę spędzać czasu? Nie, nie, nie. Nie przesadzajmy.

Szara, choć dzięki planszówkom, kolorowa rzeczywistość

Oglądanie recenzji do śniadania słynnego youtubera z chmur jest naszą codziennością. Wykonywanie tabelek z nazwami gier planszowych, które mąż chciałby kupić, a także takich które go nie urzekły. Słuchanie o grach planszowych w aucie (na szczęście gdy jeździ sam, albowiem dla mnie to stanowczo za dużo!). Planowanie gdzie zmieścić kolejną planszówkę, mimo że przed chwilą zarwały się półki w szafie (tak, tak – zarwały!). I tak czekały te szafki na naprawę… i czekały… tydzień… dwa… Dopiero gdy zagroziłam mężowi, że utnę mu planszówkowy budżet jak nie naprawi szafek, to nagle w dwa dni wszystko stało się możliwe do wykonania!

IS 12494666 930453577010452 2708524200209722897 n
Z prywatnego archiwum – gry były z nami nawet na rocznym pobycie w Portugalii

To ja zarządzam budżetem domowym – może nie powinnam tego przyznawać na publicznym forum (w końcu nie od dziś wiadomo, że to „podobno” mężczyzna zarządza finansami w gospodarstwie domowym) . I dzięki Bogu! Powstrzymuje mojego męża przed zakupem 10-ciu pozycji w miesiącu. Mimo, że uwielbiam widzieć jego uśmiech, roziskrzone oczy gdy otwiera kolejną pozycję i z zapałem czyta instrukcję. Life is brutal. Pieniądze jak każdy wie ciężko przychodzą i łatwo się rozchodzą.

Znacie to ? ” TO JUŻ OSTATNIA GRA W TYM MIESIĄCU – OBIECUJĘ!”

Ostatnio dokonaliśmy zakupu w Ikei regału na planszówki – dzięki wielu pozytywnym opiniom na forum o grach planszowych (Dzięki!). Obiecałam sobie i mężowi, że jeżeli już nic nowego nie zmieści się na regale, to nie kupujemy nowych pozycji. To było kiedy? Miesiąc lub 1,5 temu, a jak widzicie na zdjęciu gry planszowe z powrotem wlazły nam do szafy, na szafę i na półkę obok drukarki… Tak to już jest jak się żyje pod jednym dachem z planszówkowym maniakiem… Jest to urocze, dopóki przy kolejnej pensji mąż nie przyjdzie z oczami kota ze shreka proszącymi o „parę groszy” na ten super, hipersuper, najlepszy, niezastąpiony tytuł pt. „ MUSIMY TO MIEĆ!”.

żona planszówkoholika
Z prywatnego archiwum – nasza kolekcja

Co na to rodzina?

Jak na to wszystko spogląda rodzina? Dalsza? Bliższa? Od rodziców słyszymy, że ilość gier znacznie przekracza normy. Według nich normalny człowiek (a jaki on właściwie jest?!) nie wydaje tak dużych sum na kawałek kartonu i parę żetonów. Dodatkowo nie zapominajmy, że jak się pojawi dziecko, to na pewno nie będziemy mieć czasu grać W TE GRY. Można przywyknąć do tego rodzaju krytyki, choć czasem zastanawiam się dlaczego, ktoś kto jest uzależniony od papierosów, bądź też piąty raz wymienia alusy w aucie może tak nas krytykować? Z czasem, po tylu latach rodzice  komentują wzmiankę o nowej grze krótkim : „mhym”. Wiedzą, że ich „mądre rady” i tak odbijają się od ściany i pozostają bez wpływu na nasze „dziwactwa”.

żona planszówkoholika
Z prywatnego archiwum – przy wigilijnym stole

A jednak…

Jednakowoż Ci sami rodzice dają się namówić na partyjki – już nie wyobrażamy sobie Wigilii bez Rummikuba (niestety 83-letnia babcia i 60 letnia mama uwielbiają tę grę i przyswojenie zasad innych pozycji jest dla nich dość skomplikowane- ALE! cały czas wytrwale próbujemy! ). Zarówno my jak i nasi bliscy, którzy sami upominają się o rozgrywkę. A jeszcze niespełna 6-7 lat temu siedzieliśmy wspólnie przed telewizorem i nie mieliśmy pomysłu jak mogłoby inaczej wyglądać świąteczne spędzanie czasu. To jest właśnie piękno planszówek – łączy pokolenia, zmusza do rozmowy, wspólnego biesiadowania i interakcji międzyludzkiej. Nawet nie wiecie jak bezcenne jest zobaczyć starszą panią, nie mogącą wymyślić, jak pokazać ruchami ciała – bez mówienia – Indiana Jones’a.

Przyjaciele? No cóż – większość dała się wkręcić w naszą manię. Są po stronie niekupujących – po prostu czekają co nowego wjedzie na stół. Nam to nie przeszkadza, ponieważ i tak chcemy mieć dane gry w kolekcji. Znacie to dobrze, prawda? Znacie to uczucie gdy po wielu dniach nie widzenia się z przyjaciółmi chcecie poopowiadać co u was słychać, zjeść coś dobrego, napić się, pośmiać i ponarzekać na szefa w pracy? Mój mąż bardzo stara się wplatać gry w każdym możliwym momencie. Czasem zapomina, że spotkanie z przyjaciółmi nie polega tylko na graniu, ale także na wzmacnianiu więzi między całą grupą.

A gdy coś idzie nie po myśli planszówkoholika…

Tutaj jak się pewnie domyślacie, to ja jestem tą, która surowym wzrokiem karci jego naburmuszoną minę. Już wiem kiedy Piotr jest niezadowolony, kiedy po dwóch godzinach spotkania jeszcze żadna gra nie wjechała na stół. Jest to też, nie ukrywam, powód do śmiechu dla przyjaciół. Śmieją się, że Piotr jest jak wariat – planszówki, planszówki, planszówki! Nauczyliśmy się funkcjonować i nie zwracać uwagi na „obrażoną” minę mojego męża. Możecie się zdziwić, że podchodzę do tego tak spokojnie – z doświadczenia jednak wiem, że jak drzwi zamkną się za gośćmi, to Piotrek stwierdzi: „ Miło było tak z nimi tylko posiedzieć i pogadać, ale następnym razem musimy zaprosić ich typowo na planszówki!”  Tak, czasem mój mąż jest przewidywalny…

żona planszówkoholika
Z prywatnego archiwum – nasz mały pomocnik

Nie mogę narzekać, ponieważ mój mąż ma jedną wielką pasję – gry planszowe. Człowiek spełniony, który wie co lubi robić po pracy, to człowiek szczęśliwy. Ja swoją energię rozdzielam na kilka innych pasji – jeździectwo, wolontariat w schronisku, fotografię, książki. On ma jedną i niestety jest to także wadą. Ciężko namówić Piotra do wyjścia z domu i namówić go żeby zadbał o kondycję fizyczną. Jak zapewne wiecie gry planszowe 6-paku nie zbudują, albo nie zadbają chociażby o to by nie było brzuszka wystającego poza linie spodni. To jest ogromny planszówkowy minus! Na szczęście mąż mnie jeszcze słucha (gdyż z czasem po ślubie się to zmieni, prawda?) i angażuje się w zaproponowane przeze mnie aktywności fizyczne.

„Wsiąść do pociągu byyyyle jakiego!”

Urlop? Znacie sytuację gdy partner/partnerka mówią Wam, że już wystarczy tych gier planszowych, ponieważ i tak nie będzie czasu w nie zagrać (ileż można?!) i nie mieszczą się w aucie?! Dokładnie tak wygląda pakowanie samochodu przed wakacjami w stylu mojego męża. I znowu ogranicznikiem muszę być ja, ponieważ załadowałby mi cały bagażnik aaaaż po dach! i zadowolony powiedział, że możemy ruszać. Codziennie, na miejscu odpoczynku, jedna (wg mojego męża TYLKO! jedna) rozgrywka to mus. I tutaj też często mamy rozbieżność co do formy spędzania czasu – ja wolę pójść na drugi, czy trzeci spacer po plaży w ciągu dnia. Za to mój małżonek zamieniłby dwa spacery na kolejne partie. Na szczęście szanujemy siebie nawzajem, staramy się znaleźć złoty środek – i partyjka, i spacer. Wspólne spędzanie czasu jest dla nas priorytetem, niezależnie od wybranej formy.

żona planszówkoholika
Z prywatnego archiwum – podróż poślubna w „trójkę”

„Bo do tanga trzeba dwojga”

Po drugiej stronie zawsze jest ktoś. Ktoś, kto daje się wciągnąć w gry, bądź nie. Przyznam, że nie wyobrażam sobie nie spędzać w ten sposób czasu z moim mężem – ileż wspólnych chwil byśmy stracili? Najważniejsze to szanować nawzajem swoje pasje i starać się zrozumieć drugą połówkę. Osobiście cieszę się, że mój mąż ma coś o czym mówi z takim zapałem. Coś co powoduje, że się uśmiecha. Ponieważ nie ma nic ważniejszego niż żyć z kimś, kto jest zadowolony ze swojego życia. Emanuje wtedy pozytywną energią, która wpływa na życie całej rodziny. Aktualnie żony, psa i czterech kotów (dwa są do adopcji)! A więc! Czytajcie, grajcie, kupujcie nowości, ale przede wszystkim spędzajcie czas z rodziną, albowiem nie ma nic piękniejszego niż wspólne wspomnienia…

żona planszówkoholika
Z prywatnego archiwum – ślubna sesja nie mogła odbyć się bez TtR!

… I pamiętajcie proszę, że jedna planszówka na miesiąc w zupełności wystarczy! (prośba w imieniu 9 na 10 żon planszówkowych świrów).

2 thoughts on “Po drugiej stronie lustra – z życia żony planszówkoholika

  • dziękuję – przekazuję żonie do przeczytania 🙂

    Odpowiedz
  • Świetny wpis! Tak jakbym czytała o sobie 😀 Niedawno miałam małą kolekcję składającą się z kilku gier planszowych, ale w ciągu kilku dni zapędziłam się i sprawiłam sobie ponad 10 kolejnych. To były piękne dni, rozpakowywać je, czytać instrukcje, oglądać wszystkie te elementy. Dzień bez grania, to dzień stracony. Szczerze, to zazdroszczę partnera, który jest fanem gier, byłoby o czym rozmawiać. Ale z drugiej strony, jeśliby rozmawiał więcej niż ja, coraz więcej, coraz częściej, nie zapanowałby nad kolekcją, to może to zacząć trochę przerażać. Bo jest cienka granica, którą łatwo jest przekroczyć. Sama dobrze wiem, że przekroczyłam i muszę się zacząć hamować. Tylko jeśli coś sprawia radość, przyjemność, to nie jest to takie proste 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *